czwartek, 29 sierpnia 2013

Kocha

Na miłość chyba... Miłość... Chora... Las słów szumiał w jej głowie. Ciemność obijała się ślepymi skrzydłami o jej oczy. Bała się jej i nie tylko. Spokój delikatnymi dźwiękami docierał do niej, ale nie miał szans. Może po chwili przyzwyczaiła się do ciemności i przestała drżeć, ale nadal strach trzymał jej serce w ryzach. Upadły... Ciemność... Miłość... Co ja robię? Pytanie, na które znała odpowiedź. Nie zadowalała ją ona. Co ona tu robiła? Przyleciała pomóc, pomóc i zniknąć, by pomagać dalej. Chciała zostać tu na wieczność, a jednocześnie teraz, w tej chwili miała ochotę uwolnić się z jego uścisku i odlecieć, wrócić do Namaela i przyznać mu się do tego, że zawiodła. Na tą myśl, łzy spłynęły jej malutkim, nic nieznaczącym wodospadzikiem po policzku, spływając na jego koszulkę.

Nawet nie docierało do niej, co do niej mówił. Nie wiedział, co powiedzieć... Choroba... Za szybko... To nie była choroba... Nie choroba... Moja droga... Nawet nie wiedziała kiedy, uniósł ją i położył w miękkim łóżku, które przytuliło ją tak ciepło, jakby było przyjacielem. Uniósł ją w swych ciepłych, silnych, a jednocześnie delikatnych ramionach. Chciała tak trwać całe wieki i zapomnieć o wszystkim, ale nie mogła. Musiała robić co swoje i tyle. Reszta jest nieważna. Miała misję, którą powinna kontynuować przez całe swoje życie, ale mimo to...

Bolało. Skuliła się na łóżku, ale na chlipanie pozwoliła sobie dopiero, jak usłyszała, że wyszedł. Wycierała liczne łzy w anielską sukienkę. To po prostu pomyłka, tylko marna pomyłka. Będzie pomagała ludziom przez dziesiątki, setki, tysiące lat, aż pewnego dnia trafi na innego anioła, u którego będzie miała oparcie, który pomoże jej znieść trud tego świata, a ona będzie tym samym dla niego. I będą razem nieść pomoc, póki śmierć nie przysłoni im oczu, a skrzydła nie znieruchomieją na wieczność. Razem. Z aniołem, który nie będzie Nim... Nie będzie Nathanielem. Nie... będzie...

Musiał być nim! Nikogo więcej nie chciała. Te jego czarne oczy pełne radości. Chciała na nie patrzeć non stop i tonąć w ich mroku, i powodować uśmiech na jego twarzy. Gdy spał, jak przybyła, to wtedy się uśmiechnął. Tak cudownie. Nawet jego piórka są piękne. To co, że czarne? To co, że to skrzydła upadłego? Nie należał do Piekła. Był wolny i mógł z nią podróżować, towarzyszyć jej, gdy będzie pomagała ludziom. To nie wykluczało nic, co nie? Namael by zrozumiał, jednakże... Gdyby zobaczył ich razem, to próbowałby go zabić, myśląc, że zagraża jej życiu. Nie zdążyłaby nic powiedzieć, a by to zrobił, chyba że Czarrnoskrzydły ukrywałby swe piórka. Mógł to robić. Mogłoby się udać i mogliby być razem. Zawsze.

I co ona próbowała sobie wmówić? On był upadły! To co, że był upadły?! To zmieniało wiele! To tak, jakby pajączek kochał muszkę. Absurd! On nic by jej nie zrobił. Mogła odejść i iść, czynić swą powinność. Zostawić go i tę chorobę. Nie musiała słuchać tego czegoś, tego serca i iść swoją drogą, mądrą drogą, pełną dobrych decyzji. I zrobi to, mimo że nie chce...

Nabrała głęboko powietrza i wypuściła. Leżała w ciemności, a jej myśli raz broniły go, raz nie, raz kazały jej zostać, a potem opuścić. Miała tego dość, a w dodatku ta ciemność. W Niebie zawsze coś migotało, świeciło, a tu totalny mrok. Przynajmniej przestała płakać i jej policzki mogły nacieszyć się suchością. Mimo to drżała. Nie bała się go, ani nie bała się tak bardzo tej ciemności, bo wiedziała, że on gdzieś tam jest. Czuła się bezpieczna. Jednakże strachem napawała ją przyszłość, ponieważ coby nie zrobiła, to wyjście było złe dla niej lub dla świata. Nie mogła pozwolić sobie na egoizm. Nie po tych wszystkich naukach, ale czy jej głupi pomysł o byciu razem i spełnianiu jej obowiązku miał sens? Szczerze w to wątpiła.

A potem wrócił... Słyszała jego kroki. Pierwszy, drugi, trzeci... Jej serce zaczęło szybciej być, a na ułamek sekundy usta rozszerzyły się w szerokim uśmiechu. Jednak szybko zbladł. Bała się przyszłości. On obiecał, że nie zrobi jej krzywdy, ale inni? Jeśli go zabiją, to tego nie przeżyje. Dość nieostrożne wyznanie, ale to była prawda. Jakimś cudem pokochała upa... banitę, samotnego banitę. Miał przepiękny głos, którym znów do niej przemawiał. Przepraszał za to, że mógł ją obudzić. Heh... Miała ochotę się śmiać, ale nadal się bała. Przy przy Nim nie miała czego się bać, to On, Nathaniel Czarnopióry.

Przyjęła od niego napar. Napiła się, a miłe ciepło rozlało się po jej ciele. Nieco peszył ją jego wzrok, a jednocześnie jeszcze bardziej rozgrzewał od środka. Patrzył na nią tak, że... Za zbyt wiele jej dziękował. Praktycznie nie robiła nic pożytecznego, aby rozklejała się na jego łóżku, gdy to on tu był chory, był ważny. I zachorował na tą samą chorobę, co ona. To spowodowało, że się uśmiechnęła, ale nie widział tego. Zamknął oczy. Czemu zamknął oczy? Bolało go coś? Działo się coś złego?

Prędko odstawiła szklankę na szafkę nocną i przytuliła go, szeptem pytając:

- Co ci się stało? - W jej głosie można było usłyszeć przejęcie. Naprawdę się o niego martwiła. Był zmęczony? Poważnie chory? Umie-rał? - Chyba powinieneś odpoczywać... Czy nie? Chyba wszystko poplątałam. - Pożaliła się, ale od kiedy zauważyła, że nic mu nie jest, jej twarz rozświetlał uśmiech. Szeroki, szczery i specjalny dla Czarnoskrzydłego. Po dłuższej chwili milczenia podjęła:

- Jest tego wszystkiego dużo, tu, na Ziemi, co nie? Więcej i za dużo. I co to? - Wskazała na szklankę, ponownie biorąc ją do ręki i pijąc jej zawartość. Nie opuszczała go ani na milimetr, jakby miał się rozpłynąć. Miała wrażenie, że bez niego zniknie, więc jakiekolwiek rozdzielenie nie wchodziło w grę, o ile naprawdę też to czuł, co ona. Miłość... Kochała Nathaniela, a on chyba ją.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Obłęd

     Ciemności, które zapanowały po nieplanowanym pęknięciu żarówki, przypominały mu po części ten sam mrok jakiego doświadczył będąc w piekle. Piekło - straszliwe miejsce, pełne rozpaczy, strachu i cierpienia. Jest ono podzielone na dwie części. Mianowicie, jedna z nich była przeznaczona dla ludzi, a druga dla aniołów, które trafiały tam z różnego powodu. Strefa dla Aniołów była tak naprawdę niekończącym się labiryntem cel, w których każdy był łamany duchowo i fizycznie, do tego czasu, aż stracił wszystkie swoje wartości. Można by było powiedzieć, że było to pranie mózgu. Gdy taki anioł był już "pusty" Lucyfer przemieniał każdego nieszczęśnika w przeróżne istoty. Od czego to zależało? Od zachcianek Lucyfera. Wracając... Taki sam los czekał Nathaniela. Jakim cudem udało mu się uciec z tego przeklętego lochu, miejsca gdzie panowała wieczna ciemność i w każdej chwili mógł paść i narodzić się jako poczwara Lucyfera? Był to jeden wielki cud. Nathaniel błąkał się po swojej celi przez 4 dni. Cierpiał tak mocno, że słowami nie da się tego opisać. Czwartego dnia, tuż przed swoim upadkiem, natknął się na kogoś. Mimo, że było ciemno, wyczuł, że był to archanioł. Zdziwił się, że taki wysokiej rangi anioł mógł znajdować się w takim miejscu. Owy towarzysz niedoli opowiadał mu, że został tutaj strącony, przez zazdrość współbrata. Jakim cudem archanioł mógł wykopać drugiego archanioła do piekła? Czy jednak niebo nie jest idealne? Takie przemyślenia złapały Nathaniela po historii kompana. 
- Czy jest stąd jakieś wyjście? - Zapytał upadły, mając nadzieje, że uda mu się uciec. 
- Jest. Ale musisz się śpieszyć! - Powiedział słabnącym głosem archanioł.
Po tych słowach, wcisnął mu w rękę jakiś przedmiot i w oka mgnieniu upadły znalazł się na Ziemi. Był w jakimś mieszkaniu i widać było, że jest ono opuszczone. Spostrzegł, że przedmiotem, który go w jakiś sposób przeniósł była karta. Patrzył na kartę ze zdumieniem. Obraz na niej wydawał się jakby był żywy. Wszędzie panowała ciemność i widział archanioła, który krzyknał do Nathaniela na pożegnanie i jeszcze zanim karta zgasła zamienił się w cerbera. Nathaniel ma tą kartę do dzisiejszego dnia i traktuje ją jak jakiś amulet. Właśnie tak nasz upadły uciekł z miejsca, z którego nikt nie uciekł...

      Jego trans przerwało szlochanie Białoskrzydłej. Czemu płakała? Czyżby pocałunek nie był czymś dobrym? Czy zrobił coś nie tak?   W głowie miał jeden wielki mętlik po tym całym rozmyślaniu. Jednak kiedy powiedziała, że jest chora na miłość, dosłownie poraził go piorun. Nie wiedział co powiedzieć... Tyle niewiadomych. Poza tym nie tak dawno, przez miłość trafił do piekła, ale należało mu się. Złamał kodeks, zakochując się w człowieku. Jednak dla miłości był gotów zrobić wszystko. Białoskrzydła rozdrapała jego niedawno zabliźnioną ranę. Chciał usiąść i płakać razem z nią, lecz powstrzymał się.
- Białoskrzydła, ja... ja nie wiem co mam powiedzieć. To się dzieje tak szybko... Mówisz, że to choroba? Nie to nie choroba. To uczucie, dla którego warto żyć, moja droga. - Stać go było tylko na takie słowa. Czuł, że zaraz może eksplodować, albo z bólu, albo z radości.
- A teraz wybacz, pójdę po żarówkę i przy okazji zrobię nam herbaty. Myślę, że przyda nam się chwilka na odpoczynek. Wydaje mi się, że moja choroba się gdzieś schowała i nie ujawni się przez najbliższe kilka godzin. - Miał już wyjść z pokoju, lecz wpierw wziął swojego gościa na ręce i położył na łóżku.
- Odpocznij sobie i uspokój się. Ja zaraz przyjdę - Uśmiechnął się szepcąc do jej ucha. Użył swej mocy, aby brzmiało to troszkę jak kołysanka...

      Wyszedł z pokoju. Mimo, że jego mieszkanko było malutkie wydawało mu się, że idzie po tą żarówkę chyba z rok. W tym czasie miał w głowie te piękne słowa Białoskrzydłej. Ciągle sobie mówił "Chora na miłość". Z jednej strony był zadowolony i szczęśliwy. Jednak z tej drugiej strony zrobiło mu się strasznie głupio, że nie umiał nic takiego sensownego jej powiedzieć, a na dodatek zostawił ją samą w tym ciemnym pokoju. Jego serduszko zgięło się w pół. Nie guzdraj się tak! Leć do niej! W końcu nie jesteś sam... Był szczęśliwy, że jego głowa jeszcze nie eksplodowała. Serce biło jak szalone, jakby mogło to by pewnie uciekło...

       Doszedł do starej szafy, gdzie trzymał różne potrzebne mu przedmioty. Znalazł nową żarówkę. Poszedł do kuchni i wstawił wodę na herbaty. Nie musiał czekać na to długo. Spryciarz  znów użył mocy, a woda była gotowa. Wziął kubki z naparem i pognał do pokoju. Nie wiedział, czy jego gość śpi, czy nie dlatego się nie odzywał. Szedł prawie, że na paluszkach. Postawił na stole herbatę i wkręcił żarówkę. Zapalił światło. Zobaczył, że Białoskrzydła patrzy na niego. Te oczy były tak piękne, że sam nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Jeśli Cię obudziłem przepraszam najmocniej. Myślę, że jednak lepiej nie siedzieć w mroku, przynajmniej ja tego nie lubię. - Podszedł bliżej i podał jej kubek herbaty.
- Proszę bardzo, napij się, poczujesz się lepiej. Dziękuję Ci za to, że przybyłaś do mnie. Jednak kiedy ktoś cię odwiedza to nawet choroba szybciej mija. Kto wie co by ze mną się działo, gdybyś tutaj nie przyleciała. - Wciąż patrzył na nią. Czuł się jakby go zahipnotyzowała swą urodą... Spojrzał na jej skrzydełka, które były wielkie i lśniące. Niestety każde piórko drgało. Zrobiło mu się smutno. Nie ufa mi. Co jeszcze mam zrobić, aby mi zaufała? Przecież ja nie jestem zły. Wypił swą herbatę szybko i położył się obok niej.
- Nie martw się... Też zachorowałem na tą chorobę co ty. - Wyszeptał, uśmiechając się do niej i przymknął swe zmęczone oczka...

niedziela, 7 kwietnia 2013

Chora na miłość

Nie wiedziała, czemu zadała to pytanie. To oczywiste, że coś knuł, a jednak jej serce podpowiadało jej coś innego, przez co mąciło jej w myślach. Sprzeczało się z wiedzą, którą zdobyła. To takie okropne, gdy wahasz się w tak istotnej sprawie i w dodatku pytasz... Sama powinna to wiedzieć. Uczono jej wszystkiego, co powinna wiedzieć, a teraz? Teraz wychodziła na kompletną idiotkę, która nie miała zielonego pojęcia ani o Niebie, ani o Ziemi, ani o Piekle. Kompletna ciemność nawiedziła jej umysł. Nie potrafiła myśleć racjonalnie. Wahanie z niepewnością niszczyło ją od środka, ale nic nie mówiła. Nie dała po sobie nawet na sekundę tego poznać. Siedziała niewzruszona, skupiona na słowach, które wypływały dźwięcznym głosem z ust Nathaniela... Złapała się na pragnieniu, aby słowa te okazały się prawdą. Łudzenie się - tak to było można nazwać, ale ona chciała się łudzić. Świat był ogromny i pełen wszystkiego, a ona tak nic niewarta w porównaniu z jego ogromem, a Upadły? On mówił tak pięknie. Nie chciała wychodzić z tego pokoju i musiała mu pomóc. To było postanowione. Dopiero gdy poczuje się lepiej, to wtedy pomyśli o odejściu i poszukaniu nowej istoty, bo tak to musiało się skończyć. Czemu w ogóle w to brnęła? Na samym początku powinna uciec jak najdalej, gdy tylko zobaczyła te pióra...

Te skrzydła to tylko kolor... To, co mówił miało sens, o ile naprawdę Piekło się go wyparło, ale czy coś takiego było możliwe? Annabelle nie potrafiła się do tego przyznać, ale wierzyła mu. Nie przeszło jej to jednak przez główną myśl, tylko krążyło gdzieś na obrzeżach, jak ciche, niewyraźne brzęczenie, niewinny szum, a przyznawała nim tak wiele. Zaufała Czarnoskrzydłemu, co było kompletnym absurdem. Ba!, ona w dodatku wierzyła w każde jego słowo. Taka była prawda, do której bała się przyznać. Czemu świat z niej drwił? To nie było normalne. Miała ochotę zapaść się pod ziemię i zniknąć. Znów.

 Obijała się o jej serce jego samotność i ból. Zaczynała mu współczuć. Chciała go chwycić w ramiona i nie wypuszczać, ale nie mogła. Nadal dzieliła ich granica i to potężna. Pomoże mu i to tyle, o ile o nich chodziło. Musiała postawić sprawę jasno i prosto. To było jasne i proste, jednakże... Wahała się. Nadal. W dodatku on, jak gdyby nigdy nic dotknął jej policzka. Nie był to żaden energiczny ruch, tylko delikatny. To ją jeszcze bardziej zdezorientowała. Miała ochotę krzyczeć, płakać i Bóg wie, co jeszcze, ale potrafiła jedynie siedzieć nieruchomo i myśleć o tym, czy ich wspólna przyszłość mogłaby być możliwa. Powstrzymała łzy, bo wiedziała jaka była odpowiedź. Mimo że uważał się za... banitę, to nic nie znaczyło. Już na wieczność mieli stać po obu stronach barykady, chyba że ona by upadła. Tak prosta rzecz do zrobienia, jednakże tak bardzo odpowiedzialna i zła.

Jego palce tak miło i tak bardzo delikatnie dotykały jej policzka. Zamknęła oczka, skupiając wszystkie zmysły na tej jednej rzeczy. Potem poczuła, że zabiera dłoń. Nie podobało jej się to, o czym zdecydowanie nie powinna myśleć. Otworzyła swe oczka i napotkała jego wzrok, który wpatrywał się w nią z taką czułością, że aż zaparło jej dech. Oszalała, to jedno, co przyszło jej do głowy. To nierealne. Ba!, to absurd. Jednakże cieszył ją fakt, że tyle szczęścia wprowadziła do tych ciemnych oczu. 

- W Niebie? Jest pięknie. W dodatku raczej nie mogłabym ja powiedzieć... To znaczy teraz nie ma takiego tam zabieganego chaosu. Archaniołowie postanowili wszystko uporządkować i jest teraz miły spokój, a w całym Niebie rozbrzmiewają różne dęte orkiestry. Może kilka piór by się znalazło... - Zamilkła. Nie wiedziała, o czym mogłaby powiedzieć. Niebo było ogromne i nie miała pojęcia od jak dawna nie było tam Nathaniela. Upadły... Czy musiało ją to ciągle prześladować? I tak było jej ciężko, a jej serce zaczynało się podejrzanie radować. 

- Nathanielu... - Zaczęła, ale niestety nic nie przychodziło jej do głowy, więc opuściła swój wzrok na dłonie, które dziobały jej prostą anielską sukienkę. Nie potrafiła nawet zebrać myśli na tyle, by choć złożyć jakieś proste zdanie. Nim jednak zdążyła się jakoś uporać ze swą przypadłością, niespodziewanie znalazła się w jego ramionach, a jej wargi połączyły się z jego. Serce jej zabiło mocniej i zrobiło jej się strasznie gorąco. Myśli zawirowały i nie dołowały jej spiskami, ani niczym innym negatywnym. Miała wrażenie, jakby czas się zatrzymał i nie przysparzał im problemów. Była ona i On w swej całej doskonałości. Po głowie chodziło jej jedynie pytanie, dlaczego wcześniej się nie spotkali, tylko dopiero teraz, gdy wszystko było bardziej skomplikowane, bardziej trudne. Jej usta poruszały się w sposób synchronizowany z jego, jednakże po chwili strzeliły żarówki, a ona drgnęła przerażona. On odsunął się od niej i wyszeptał proste "Przepraszam", a ona zagubiona nie miała pojęcia co zrobić. Miała problem, a było nim podejmowanie decyzji. 

- Ja...Ja... Ja nie wiem, Nathanielu. Co ja powinnam zrobić? - Schowała twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Wszystko się poplątało i nie szło według kodeksu. Miała to być zwykła misja odciągania zła od zwykłego człowieka, a ona? Zaczęła kochać i to Upadłego. Nie wiedziała co może być gorsze, czy miłość do człowieka, czy do wroga. Jednego była pewna, jak będzie odchodziła, to będzie bolało i to bardzo. Czy właśnie o to chodziło Upadłemu? Czy może zachorowała na jakąś ziemską chorobę? Skuliła złożone skrzydełka, jej ramiona drżały, a z oczy płynęły łzy, które zapewne uzdrawiały, a ona nie wiedziała, co powinna zrobić, bo kochała. - Nathanielu, ja nie czuję się zbyt dobrze... - Wyszeptała, nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy. - Ja jestem chora... na miłość chyba. - Załkała ledwo słyszalnie. 

środa, 20 marca 2013

Rozterki

      Niepotrzebnie wstawał z tego łóżka…

Chłód… Jak tutaj zimno… Dlaczego tu tak zimno? Co się dzieje? Co mi jest? Czy ja umieram? Cisza…

      Kiedy wleciał pod kołdrę choroba lekko namieszała mu w głowie. Kto wie czy kompletnie by nie zwariował… Jednak coś go wyrwało z jego niezbyt przyjemnego transu. Któżby pomyślał, że anioł, który ledwo co się zjawił, tak ciepło go przytulił. Ach, cóż to była za cudowna chwila. Czarnopióry był w tym momencie bardzo szczęśliwy. Wiadomo szaleństwo go opuściło,no przynajmniej na jakiś czas. Poczuł, że dreszcze ustały i zaczęło mu się robić cieplej. Aniołek świadomie, bądź nieświadomie pomogł mu już poraz drugi. Jej głos był kojący dla jego uszu. Wysłuchał jej bardzo uważnie do pewnego czasu, ponieważ coś go zaskoczyło. Anabell, więc tak miała na imie… Takie przepiękne imie, a ona mi tu mówi, że Białoskrzydła brzmi lepiej? Pewnie tylko z grzeczności. – Pomyślał Nathaniel. Przecież imie, które jej nadał było takie prościutkie i dziwne. Wsłuchiwał się jeszcze przez chwilkę w to co mówiła. Zrobiło mu się bardzo gorąco, dlatego wystawił głowę spod kołdry. Zapatrzył się w jej śliczne oczęta i… I po chwili to pytanie bardzo go zmartwiło. -Czy nie zrobisz mi krzywdy? Czyli jednak się mnie boi, to źle, to nawet fatalnie. Miał jednak nadzieje, że to się zmieni i to szybko…

   - Uwierz mi te skrzydła to tylko kolor, tak naprawdę nie jestem zły. Teraz jestem w prawdziwym koszmarze… Piekło sobie ze mnie drwi, a do nieba też już nie mam wstępu. Skazany na wieczne cierpienia przez jeden mały błąd. Niestety, będziesz musiała mi wybaczyć, że ci o tym na razie nie powiem, nie rozdrapuje się świeżo zabliźnionych ran. – Na samą myśl o tym jego „wypadku” z jego oczu, wyleciało kilka łez, które błyskawicznie starł.

   - Samotny jak palec na tej szarawej Ziemi. Wśród ludzi, którzy nawet nie wiedzą, że istniejemy. Myślą, że takie piękne istoty, istnieją tylko w bajkach. Codzienne awantury, wojny… Ludzie nie doceniają tego co mają, a potem to już jest za późno. Proszę Cię zaufaj mi. Wiem, że nauki tam na górze wobec upadłych, są nieco inne, ale ja nie czuję się jako upadły. Nazwałbym się raczej banitą, który żyje wśród tych co mają ciężkie życie. – Rzekł z wyrzutem, cały czas obserwując ją. Pewnie wyszedł by spod kołdry, ale wolał nie ryzykować. Nie wiedział jak zareaguje na te jego słowa. Milczała, ale widać, że słuchała go z uwagą. Czekał przez chwilkę i znowu przemówił:

   - Ja wiem… Potrzebujesz czasu, aby to wszystko przemyśleć i ja to rozumiem. Pewnie myślisz, że chcę cię omamić, czy okłamać, ale ja mówię prawdę. Hmm… Może powiem tak. Jakbym chciał cię omamić już bym to zrobił, ale widzisz nic ci nie zrobiłem i nie zrobie. A ja błagam cię, zostań ze mną dłużej, chociaż na czas mej choroby. Ten czas jest dla mnie najgorszy… Jestem sam na sam z moimi bólami, a przy tobie czuje się jak nowonarodzony aniołek.

      Po tych słowach wyciągnął rękę i ostrożnie zbliżył ją w kierunku Anabell. Po chwili ostrożnie i delikatnie pogładził ją po policzku, a potem po włosach. Pogłaskał ją po lśniących włosach. Był bardzo szczęśliwy. Teraz dopiero sobie przypomniał, że nie powiedziała mu czy zostanie z nim chociaż przez chwilkę. Miał nadzieje, że nie zostawi go na pastwe losu, bo jego serce pogrążyło by się już na zawsze w rozpaczy. A może to tylko przypadek? Może powinna przylecieć do kogo innego? Nawet jeśli to był przypadek niech trwa jak najdłużej, a najlepiej całą wieczność… Tak się nasz Nathaniel rozmarzył. Chciałby coś jeszcze dodać od siebie jednak nic mu na myśl nie przychodziło, dlatego siedzieli w ciszy. Czarnopióry aniołek uśmiechał się do niej cały czas nie spuszczając jej z oczu.

   - A jak tam się w niebie dzieje? Zmienił się Kodeks? Może jakieś inne nauki? Czy raj nadal wygląda tak pięknie? Za moich czasów było to bardzo zabiegane miejsce. Wszędzie fruwały tylko pióra zabieganych anielich braci i sióstr. Ach ile bym dał żeby znaleźdź się tam chociaż przez parę minut. Ale o czym ja marze, Białoskrzydła? Dla kogoś takiego jak ja nie ma tam miejsca. Już nigdy nie zobacze tych radosnych ludzi i aniołów, które chętnie porozmawiały z tobą o tym o czym tylko chciałeś porozmawiać. Po prostu żyć nie umierać. Myśle, że w końcu chciałabyś się dowiedzieć jak było jak ja byłem w niebie, więc powiedziałem ci teraz. Mam nadzieję, że opowiesz mi trochę o tym miejscu. Na pewno coś się zmieniło. Na pewno… Musiało się zmienić cokolwiek. – Nathaniel bardzo chciał się dowiedzieć co się tam dzieje. Nagle poczuł, że jego serduszko namawia go do czegoś co żaden anioł, ani człowiek nie mógłby się domyślić. Błyskawiczny ruch i nawet nie wiedząc kiedy objął Anabell i pocałował ją. Nie wiedział, co robi, jednak była to magiczna chwila. Było mu tak dobrze, że niezapanował nad swoją mocą i przypadkowo zniszczył żarówki w swoim pokoju i błyskawicznie zrobiło się ciemno. Po chwili ocknął się i oderwał się od jej ust.

   - Przepraszam…

-

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Początek

       Otworzył oczy, a jej dłoń zamarła w bezruchu, jak i cała ona. Czarne oczy wpatrywały się prosto w nią, a ona sama nie wiedziała cóż ma uczynić. To, co się właśnie działo było absurdem. Nieszczęsny los zesłał ją na ziemi właśnie pod jego skrzydła, czarne skrzydła upadłego anioła. Siedziała właśnie w jego pokoju, a on? On jej nie zabił i chyba nie zamierzał tego w najbliższym czasie uczynić, więc do czegoś była mu potrzebna. Upadłe anioły nie miały w zwyczaju darować życia komuś, kogo nie chciały wykorzystać. Wpadła jak... jak mucha w pajęczą sieć.
       Nawet nie wiedziała kiedy, ale zaczęła płakać. Łzy same wypływały z jej oczu, rysując słoną trasę po bladych policzkach. Była okropna. Widać, że miał problemy. Leżał tu chory i samotny. Ból... To właśnie to dostrzegała w jego oczach. Żadnej nienawiści, tylko ból i cierpienie. Miał już tego wszystkiego dość, w dodatku ta choroba... A ona? Ona go podejrzewała o coś, co w tej chwili należało do nieistotnych rzeczy. Miała pomagać, uszczęśliwiać, a ona przedłużała wszystko, rozmyślając o jego podstępie. Tego, co ma się stać, i tak nie cofnie, a tak może uda jej się przynajmniej wyleczyć z bólu. Zawsze to coś. Zawsze, a anioł musiał próbować.
       - Ja... Ja... Prze-praszam... - Wyjąkała. Czuła się winna temu wszystkiemu, całej tej niezręcznej sytuacji. Musiała to zmienić, choćby miała zapłacić to swym własnym życiem. Wybrała sama te miasto, ten dom, tę osobę i nie żałowała tej decyzji.
       Zabrała dłoń, która do tego właśnie momentu stykała się z jego policzkiem. Skórę miał bladą, tak bardzo kontrastującą z jego czarnymi włosami i upierzeniem. Czarnopióry... Czarnoskrzydły...
       Upadły odezwał się, a jego głos przebił ciszę. Przyciągał i wabił ją jego ton. Nazwał ją Białoskrzydłą. Pięknie... Spodobał jej się sposób, w jaki to wypowiedział. Białoskrzydła... Zwykłe słowo, ale wypełnione wielkim szacunkiem, podziwem... Nie, to było coś więcej. Poszłabym za nim wszędzie... To zgubne, pomyślała. Z drugiej zaś strony, co to miało do rzeczy, gdy sam przyznał, że jest chory, że trawi go gorączka? Annabelle miała gdzieś to, że ta znajomość może skończyć jej życie. Wychowano ją tak, że każdemu miała pomóc. Przyniosła mu dobry sen, to i może jej obecność poprawi jego samopoczucie. Może. Musiała spróbować i to nie tylko dla kodeksu, ale i siebie. Niestety on jej wszystko utrudniał...
       Odskoczyła przerażona, przez co wpadła na stół. Spanikowana zwinęła skrzydełka i skuliła się w sobie. Teraz wyglądała bardzo drobno i rzecz jasna jeszcze bardziej niewinnie. Zaraz odetchnęła głęboko i się zreflektowała, bo energiczny ruch, jaki wykonał, nie zapowiadał jej egzekucji, a... ukłon. Podeszła zaraz i wskazała mu gestem, aby wstał, on jednak zamiast tego przemówił znów tym swoim przepięknym głosem. W uszach rozbrzmiało jej piękne imię: Nathaniel... Gdy wstał i wykonał lot wokół pokoju, już się nie bała. Ba!, nawet, gdy przykrył się kołdrą, podeszła odważnie do jego łoża i obtuliła go szczelnie, nie pozwalając mu się odkryć. Musiała zadbać na początek o jego zdrowie, potem zajmie się resztą. I tymi łzami...Wspomnienia, ich nigdy nie da się wyleczyć. Będzie musiała zasłonić je innymi. Tylko kiedy i jak ma to wszystko naprawić? Tu widziała ciemną przepaść. Miała nadzieję, że samo się wszystko ułoży w swoim czasie.
       - Ja jestem Annabelle, ale Białoskrzydła brzmi lepiej, Nathanielu - szepnęła, siadając delikatnie obok niego na łóżku. Nie wiedziała jednak, czy ją słyszy, bo miał zamknięte oczy. Sposób, w jaki wyszeptała jego imię, mógł zwrócić jego uwagę. Z czcią i z szacunkiem... Z pewnością, o ile słyszał, mógł to wyłapać. - Nathanielu, ja... Nie wiem, czy dam radę, ale chcę ci pomóc. To moje pierwsze chwile na ziemi i nie wiem za co się zabrać... - Spuściła wzrok. Wstyd. Miała mętlik w głowie, a powinna być zorganizowana. Nie potrafiłaby spojrzeć swojemu mistrzowi w twarz. - Przepraszam - wyszeptała, skubiąc swą prostą, anielską sukienkę. - Ziemia jest tak różnorodna, ogromna. Pełno tu wszystkiego, ale jest pięknie... Nathanielu...  - Zamilkła na chwilę. Nie potrafiła zadać tego pytania, ale chciała wiedzieć. - Czy to prawda, że nie zrobisz mi krzywdy? Proszę, odpowiedz szczerze. - Poprosiła, patrząc wprost w jego czarne, bezdenne oczy.

środa, 16 stycznia 2013

Białoskrzydła...


Zemdlał przed istotą, która zstąpiła z nieba do niego. Właśnie… Dlaczego do niego? W sumie to w tej chwili nie jest takie ważne. Nadszedł jego koniec i w sumie dobrze było mu z tą myślą. Było mu bardzo źle na tym świecie. Nie miał nikogo z kim mógłby szczerze porozmawiać, nikogo, komu mógł się wyżalić i nikogo kto mógłby go pokochać. Nawiedzały go jedynie choroby i miał nastrojowe dołki, które były związane z jego samotnością. Niedługo to wszystko miało się skończyć. Mimo tego, że nie był w stanie myśleć czekał na jakiś cios zakańczający jego marne i nędzne życie. Jednak poczuł coś innego, coś czego się nie spodziewał. Nie, nie był to ból związany z jego agonią... Czuł na sobie jej ciepły, pełen życia dotyk. Był bardzo zdziwiony takim obrotem sytuacji. Anioł nie chciał go zabić. To dziwne i zarazem piękne. W końcu czuł, że ktoś go może uratować od jego wszystkich męczarni. Leżał nieprzytomny, tracąc rachubę czasu. Każda kolejna sekunda była dla niego wiecznością. Po kilku takich sekundach usłyszał jej głos, który rozpalił jego umierające serce. Anielski głos nakazywał mu wstawać. Nie chciał tego robić, było mu ciepło na ciele jak i na duchu. Mimo tego, głos był tak piękny i kuszący, że uległ i otworzył swe oczka.
Dopiero teraz dostrzegł, że jej dłoń gładzi jego policzek. Potem ujrzał jej przepiękne, lśniące blaskiem słońca włosy. Był pewien, że nie przyleciała się go pozbyć. Wręcz przeciwnie, chciała mu pomóc. Czy sprosta zadaniu? Nie wiadomo... Miał wiele problemów. Zbyt wiele… Spojrzał na jej twarz i zrobiło mu się żal tej niebiańskiej istoty. Po jej policzku, strumieniem, sączyły się łzy, które wyglądały jak przezroczyste kryształy. W duchu załamał się. Załamał się? Ba, jego duch wpadł w rozpacz. Jak tak cudowny anioł mógł płakać nad takim nędzarzem jakim on był. Przynajmniej tak mu się wydawało... Kiedy usłyszał, że dziewczyna go przeprasza to nie wiedział co ma powiedzieć. Za co ona mnie przeprasza? Przecież w żaden sposób mnie nie skrzywdziła... Zastanawiał się w milczeniu, nie wiedział co powiedzieć, co robić. Na szczęście serce przejęło nad nim kontrole. Widocznie miało wyrzuty sumienia do niego, że ani słowa nie mógł z siebie wydobyć, a powinien, bo ten oto niespodziewany gość darował mu życie. Powolutku, żeby się nie przestraszyła, wyciągnął rękę w kierunku jej twarzy i starł cieknące łzy. Westchnął i odezwał się głosem spokojnym i cichym:
          - Białoskrzydła, dlaczego płaczesz? Niczym, ani mi, ani nikomu innemu nie zawiniłaś. Nic mi nie jest. Zemdlałem nie z powodu twego nagłego zjawienia się, tylko z przemęczenia, jak chyba zauważyłaś trawi mnie choroba. - Białoskrzydła? Ty tępaku... Nie mogłeś wpaść na jakieś inne imię? Głos sumienia dał mu w tym momencie w kość. No cóż powiedział tak, jak powiedział, może aniołowi spodoba się jego pomysł na imię. Patrzył na anioła chwilkę, czekając na jej reakcje, jednak siedziała przy nim nieruchomo. Dlaczego tak znieruchomiała? Ano tak przez chwile zapomniał, że zobaczyła jego czarne skrzydełka, które same za siebie mówiły, że jest upadłym aniołem. Boi się... Na pewno się boi... Ale nie miała się czego bać, on był inny niż inne upadłe anioły. Jego serce w dalszym stopniu było czyste i jest w nim dobroć. Zło nie do końca go opętało. Często żałował, że anielski kodeks był taki żelazny. Małe przewinienie kończy się karą, która będzie trwała wiecznie... Czy aby na pewno wiecznie? To jeszcze nie zostało stwierdzone. Prawdą jest to, że upadły nie wróci do nieba, ale może żałować za swe błędy i jego męki są wtedy mniejsze, a jego dusza staje się czystsza. Musiał jej to przekazać, udowodnić, że nie jest taki zły jak go opisują księgi... Wstał z łóżka, odrzucając przy tym swą kołdrę na bok. Ukłonił się nisko, dotykając skrzydłami podłogi. Był to bardzo stary zwyczaj u ludzi jak i aniołów.
          - Kiedy byłem aniołem zwałem się Nathaniel. Jednak tego imienia już dawno nie słyszałem. Odkąd jestem na ziemi nazywam się Mikołaj. - Jeszcze chwilkę stał w ukłonie i po chwili się wyprostował. Dziewczyna dziwnie się na niego patrzyła. Ciekawe co o nim teraz myśli... Był zmęczony i zestresowany. Po wyjściu z łóżka cały się trząsł z zimna. Ale dlaczego nic nie mówi? Coś nie tak powiedziałem? Spojrzał na siebie i dopiero teraz to zauważył. Stał przed nią w piżamie... Może to ją tak dziwiło. Miał mętlik w głowie, a gorączka sprawiała, że był w jakimś stanie, który ciężko opisać. Musiał się położyć, ale chciał rozprostować swe skrzydełka. Rozwinął je tak szeroko jak umiał i wzleciał do góry. Okrążył w powietrzu cały pokój i wylądował w łóżku i zakrył się po uszy kołdrą. Mimo tego, że był szczęśliwy, trząsł się z zimna. Powinienem leżeć w łóżku, chociaż.Nie... Nie mogę się tak dać tej chorobie. Mam przecież gościa... Odkrył kołdrę tak aby móc patrzeć na aniołka...
           Rozmyślił się na chwile. Przypomniał sobie jak on był kiedyś w niebie. Ach... Co to były za piękne czasy. To, że ludzie nazywają niebo rajem to według niego było to za słabe określenie. Można było robić co się komu podoba (no oczywiście oprócz tych rzeczy, które były zabronione w Kodeksie), to co się chciało też zaraz pojawiało się w twych rękach. Jednak beztroskie życie anioła też kiedyś się kończy. Nauka, nauka i jeszcze raz nauka, a potem zesłanie na ziemie i praca. Opiekowanie się ludźmi, którzy potrzebują pomocy. Poszedł w głąb swych wspomnień i przypomniał sobie skąd ma te czarne skrzydełka. Opiekował się ludzką dziewczyną, która po chwili stała się bliższa jego sercu i starał się nie rozstawać z nią. Niestety pewnego dnia, zagapił się przez chwile, a jego przyjaciółka została potrącona przez jakiegoś wariata. Wypadek ten był dla niej śmiertelny... Nie mógł sobie tego darować. Po paru miesiącach znalazł sprawce i rozszarpał go żywcem. Wymierzył mu sprawiedliwość, za którą oczywiście został wygnany z nieba  i to aż do piekieł. I tutaj jego wspomnienia się urwały, gdyż nie mógł już tego znieść. Na jego oczach pojawiły się łzy, które zaczęły po chwili spływać po jego policzku. 
          - Białoskrzydła, przepraszam, przypomniałem sobie coś... Proszę cię nie bój się. Jesteś przy mnie bezpieczna... - Wymamrotał to z trudem, dławiąc się z płaczu. Wpadł w rozpacz i nawet sumienie nie ugryzło go za to, że znów powiedział to imię, które było zbyt banalne dla jego wyjątkowego gościa...


sobota, 5 stycznia 2013

Upadły

       Jej nowy pierwszy podopieczny wyglądał bardzo niewinnie, śpiąc tym spokojnym snem. Na jego wargach spoczywał delikatny uśmiech, co rozjaśniało mu twarz, a jego ostre i złowrogie rysy wygładzało. Nawet nie wyglądał w tej chwili na nieszczęśliwego... Dzięki niej, Annabelle, która to została w końcu zesłana na służbę. Niezwykłe. Ziemia była taka inna i niesamowita. Tyle tu różnych rzeczy było... I mogła pomagać innym.
       Po krótkiej chwili poczuła lekkie zmiany w jego oddechu. Czyżby się budził? Najwidoczniej na to wskazywało. W żołądku poczuła dziwne łaskotki. Tak, stresik się zbliżał. Ciekawy jaki on jest? To jeszcze bardziej ją stresowało, bo uczyła się o wolnej woli człowieka i tym, że jedni potrafili być przerażającymi bestiami, a niektórzy byli, prawie że, pokrewnymi duszami aniołów. Dobre i niewinne, jak mówił jej mentor. Zaraz jednak stres ją opuścił, ponieważ zachichotała pod nosem, słysząc kichnięcie. Nie pomyślałaby, że to taki zabawny dźwięk.
       Przywołała siebie do porządku. Zaczęła uważnie obserwować każdy jego ruch. Patrzyła jak to rozciąga leniwie swe mięśnie i jak na to reagują poszczególne widoczne części jego ciała, a następnie powolny ruch jego powiek. Otworzył oczy i zaraz zauważyła w nich przerażenie. Zesztywniała niczym marmurowy posąg ze strachu. Tego z pewnością się nie spodziewała...  Co zrobiła nie tak? Czyżby zapomniała wznieść osłony? Spojrzała na swe dłonie, mimo że i tak nie mogła w ten sposób tego sprawdzić. To leżało w jej umyśle i właśnie dostrzegła tę lukę. Osłony brakowało. Najwidoczniej się zagapiłam - odpowiedziała sobie na wcześniejsze pytanie. Spaprała pierwszą robotę. Jak człowiek wiedział o istnieniu anioła, to wywoływało masę niezręcznych sytuacji i rozmów. Nie było już odwrotu w jej przypadku, więc musiała temu jakoś zaradzić. Wytłumaczyć mu wszystko od samego początku... Daleka droga, ale konieczna.
       Uśmiechnęła się delikatnie, próbując tym załagodzić napiętą sytuację, ale na nic się to zdało. Podniosła dłonie w pokojowym geście i miała właśnie przemówić, po tych niezręcznych, przepełnionych strachem, minutach ciszy. Nawet już otworzyła usta, gdy przerażający widok zaprał jej dech w piersiach. W głowie jej zaszumiało, oczy zamarły w miejscu szeroko otwarte, a podniesione dłonie opadły drżące.
       Ujrzała to, czego anioł najbardziej się bał, czego anioł najbardziej unikał w swym życiu i nawet nie chciał marzyć o ujrzeniu podobnego obrazu. Widziała je. Wszystkie. Każde z osobna, jak u swoich pobratymców, jednakże to nie była świetlista biel, ale... Czerń. Bezdenna i przerażająca. Każde czarne piórko połyskiwało w świetle zachodzącego słońca, a ona nic już nie mogła zrobić, tylko patrzeć i czekać na egzekucję. Cały czas mistrza Namaela zmarnowany. Nie wierzyła, że świat jej zrobił taki smutny kawał. Może ja śnię? Przeszło jej przez głowę, jednakże wiedziała, że to nieprawda. Prawdą było, że trafiła na...
       U... U... Upadły.  Ta myśl wtargnęła niczym intruz do jej głowy z lekkim opóźnieniem. Niemożliwe. To nie może być prawda... Nie może. Powtarzała w myślach, ale to na nic się zdało. Już po mnie. Annabelle, w coś ty się wpakowała... Może uda mi się jakoś go zjednać? Miała przynajmniej taką słabą nadzieję. Nie mogła, od tak, dać się zabić na samym początku. Nie mogła. Chciała poznać cały ten niezwykły świat i... pomagać. Chciała pomagać. Bardzo.
       - Ja... - Zaczęła, ale nie potrafiła nic więcej wydusić. Wiedziała, że zaraz straci przytomność. Wpadała w dziwny stan, miała wstępne objawy omdlenia. Wirowało jej w głowie i nie mogła myśleć... Wzrok miała nadal skupiony na jego czarnych skrzydłach i dzięki temu zauważyła, że opadł z powrotem na poduszki. Oczy miał zamknięte. Zemdlał, a jej natura kazała jej podświadomie działać. Szybko, niczym atakujący jastrząb, doskoczyła do łóżka i nadal się bojąc, położyła swą dłoń na jego policzku. Nie był to żaden spowolniony gest, jednakże pewne zagranie. Została stworzona do pomocy i musiała pomóc, potrzebującym pomocy, ale musiała uważać, bo upadły brat do podstępnych należał. Mógł udawać omdlenie, aby nie musieć wstawać z łóżka, aby ją dopaść... Choć to akurat brzmiało dziwnie. Z powodu wcześniejszego stanu, nie myślała jeszcze racjonalnie i nie wiedziała, co powinna zrobić w razie omdlenia. Miała więc szczerą nadzieję, że jej aura, jak i dotyk, przebudzą biedaka. Biedaka... To była wszystko jej wina, cała ta sytuacja. Zemdlał przez nią, ale nie miała pojęcia, co takiego mogło go przestraszyć. Teraz priorytetowym zadaniem było przebudzenie go. Podobno anielski dotyk potrafił, u potężniejszych aniołów, nawet i leczyć.
       - No dawaj! - Szepnęła. - Obudź się. Proszę.
       Oczy jej się zaszkliły. Przeklinała siebie w duchu za niesubordynację, choć wina nie leżała tu po jej stronie. Skoro był upadłym, to widziałby ją i ukrytą...
       Nie miała czasu jednak się dłużej nad tym zastanawiać, ponieważ usłyszała cichy jęk. Poczęła delikatnie głaskać go po policzku. Czuła ogarniającą, jej ciało, falę ulgi.
       - Budź się. - Szepnęła spokojnie i wtedy powoli otworzył oczy. Jej ręka na jego policzku, jak i cała ona, ponownie zamarła w bezruchu. Czekała na jego reakcję. Choć, mimo zakazów, coś próbowało jej się z ust wydobyć. - Ja... Ja... Prze-praszam... - Wyjąkała...

wtorek, 1 stycznia 2013

Kontakt

        Ból ogarnął całe jego ciało. Wiedział, że lepiej będzie jak zaśnie jednak z tym musiał się wiązać kolejny koszmar. Tego niestety strasznie nie lubił. Gorączka jednak zdecydowała za niego, obraz rozmazał mu się i nawet nie wiedział kiedy zasnął. Miał tylko nadzieje, że sen będzie w miarę normalny. Jednak koszmary miałyby odpuścić? Nigdy w życiu...
        Stał w okopie, w ręku trzymał broń. Cały jego mundur był zalany we krwi. Wszędzie było słychać jęki rannych i konających, a w oddali słychać było pojedyncze strzały. Nie wiedział co się dzieje, jednak widok nie był zbyt przyjemny dla oka. Najbardziej przybiła go woń gnijących ciał. Jeden z żołnierzy podszedł do niego i rzekł:
        - Nadchodzą, niedługo wszyscy tu zginiemy. - Wskazał ręką na horyzont. Mikołaj spojrzał w tamtym kierunku i przestraszył się. Wróg był o wiele liczniejszy i zbliżał się bardzo szybko w ich kierunku. Po niecałej godzinie rozpętało się prawdziwe piekło. Okrzyki, strzały i huki granatów nie ustawały. Walczył, zabijał wroga... Musiał to robić, był przecież na wojnie.
        Właśnie, wojna. Takie proste słowo, a ile rzeczy się z nią wiąże. Ból i cierpienia, utrata bliskich, i w końcu śmierć. I po co to wszystko? W imię ludzkiej chciwości i zachcianek? Dlaczego ludzie za wszelką cenę starali sobie zrobić piekło na ziemi? Miał na ten temat wiele rozmyśleń. Jednak nie był w stanie o tym rozmyślać, ponieważ koszmar znów zaprosił go w swe objęcia.
         Wrócił na pole bitwy. Ludzi po jednej, jak i drugiej stronie została garstka. Po paru minutach bohater koszmaru został sam na tym pobojowisku. Był zrozpaczony i nie wiedział co ma robić. Szedł przed siebie rozmyślając, trzęsąc się z zimna, które go ogarnęło. Po chwili zauważył przed sobą żyjącego człowieka. Był to chyba dezerter, nie widział ran na jego ciele. Był jednak w szoku, ponieważ cały czas krzyczał:
         - Proszę, błagam nie zabijajcie mnie! Muszę wrócić do rodziny! - Rzucając się przy tym po ziemi. Widział, że człowiek ten jest w tym samym mundurze co on, więc to był swój. Żal mu się go zrobiło i starał mu pomóc. Starał się nawiązać z nim kontakt, jednak on w dalszym stopniu krzyczał to samo. Wiedział, że nie pomoże mu, dlatego ruszył przed siebie. Wykonał tylko kilka kroków i usłyszał strzał, a po chwili poczuł straszliwy ból. Dezerter zastrzelił go? Na to wygląda... Nogi mu się ugięły i zaczął upadać na stos ciał.  Po chwili jednak doznał prawdziwego szoku. Zamiast na trupy upadł na miękką trawę, a w okół widział wielką łąkę. Gdzie te ciała? Gdzie to zbrukane krwią pole bitwy? Ja żyje? Co się stało? Trafiłem do raju? Takie pytania zadawał sobie, leżąc na trawie. Nawet jeśli to miał być raj, to jak to możliwe? Przecież dalej śpi, a koszmary nigdy go nie opuszczały. Poczuł, że jego ciało uspokoiło się i leży spokojnie na łóżku. Nawet uśmiechnął się, a to widok bardzo rzadki. To miejsce sprawiło, że uspokoił się i zdawało mu się, że jego ból się zmniejszył. Co się do diabła dzieje? Nigdy w swym życiu nie miał tak rozkosznego snu. Jednak ciekawość nie dawała mu dalej spać. Musiał się wybudzić i sprawdzić co się dzieje. Jednak ten sen i to bajeczne miejsce prosiło go żeby został tu dłużej. Nie wiedział co robić, podejmowanie decyzji zawsze go przyprawiało o ból głowy. Jednak znów coś go uratowało, a mianowicie kichnięcie. Wybudził się...
          Mruknął leniwie i przeciągnął się na łóżku z zamkniętymi oczami. Nadal nie wiedział, że ma gościa. Otworzył oczy i przeraził się. Zobaczył bardzo młodą dziewczynę siedzącą na jego stole. Oczywiście nie to go przeraziło. Dziewczyna miała skrzydła tak białe i jasne, że aż go oślepiły na moment. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że była aniołem. Dobrze, że nie wie kim on jest. Mogło to by się dla niego źle zakończyć. Myślał, że anioł zabije bezlitośnie upadłego. Według starego kodeksu, anioł mógł to zrobić. Nie wiedział na ile czasu starczy mu mocy, aby utrzymywać swe czarne skrzydełka w ukryciu. A może to tylko sen, przecież co anioł mógłby od niego chcieć. Od zawsze wszyscy go opuszczali, albo szybciej, albo później. Uszczypnął się i okazało się, że to nie jest sen. Nie wiedział co zrobić. Bał się coś powiedzieć. Spojrzał jeszcze raz na jej skrzydełka. Były ogromne. Musiała być naprawdę ważnym aniołem.  Wiele pytań zalało jego głowę, był zdezorientowany. Przez to zdezorientowanie stracił kontrolę nad mocą i odkrył swe skrzydełka. I co teraz? Co teraz będzie? Czy to będzie koniec jego męczarni? Przerażony, zmęczony i obolały zemdlał przed dziewczyną...

Obserwatorzy