poniedziałek, 15 lipca 2013

Obłęd

     Ciemności, które zapanowały po nieplanowanym pęknięciu żarówki, przypominały mu po części ten sam mrok jakiego doświadczył będąc w piekle. Piekło - straszliwe miejsce, pełne rozpaczy, strachu i cierpienia. Jest ono podzielone na dwie części. Mianowicie, jedna z nich była przeznaczona dla ludzi, a druga dla aniołów, które trafiały tam z różnego powodu. Strefa dla Aniołów była tak naprawdę niekończącym się labiryntem cel, w których każdy był łamany duchowo i fizycznie, do tego czasu, aż stracił wszystkie swoje wartości. Można by było powiedzieć, że było to pranie mózgu. Gdy taki anioł był już "pusty" Lucyfer przemieniał każdego nieszczęśnika w przeróżne istoty. Od czego to zależało? Od zachcianek Lucyfera. Wracając... Taki sam los czekał Nathaniela. Jakim cudem udało mu się uciec z tego przeklętego lochu, miejsca gdzie panowała wieczna ciemność i w każdej chwili mógł paść i narodzić się jako poczwara Lucyfera? Był to jeden wielki cud. Nathaniel błąkał się po swojej celi przez 4 dni. Cierpiał tak mocno, że słowami nie da się tego opisać. Czwartego dnia, tuż przed swoim upadkiem, natknął się na kogoś. Mimo, że było ciemno, wyczuł, że był to archanioł. Zdziwił się, że taki wysokiej rangi anioł mógł znajdować się w takim miejscu. Owy towarzysz niedoli opowiadał mu, że został tutaj strącony, przez zazdrość współbrata. Jakim cudem archanioł mógł wykopać drugiego archanioła do piekła? Czy jednak niebo nie jest idealne? Takie przemyślenia złapały Nathaniela po historii kompana. 
- Czy jest stąd jakieś wyjście? - Zapytał upadły, mając nadzieje, że uda mu się uciec. 
- Jest. Ale musisz się śpieszyć! - Powiedział słabnącym głosem archanioł.
Po tych słowach, wcisnął mu w rękę jakiś przedmiot i w oka mgnieniu upadły znalazł się na Ziemi. Był w jakimś mieszkaniu i widać było, że jest ono opuszczone. Spostrzegł, że przedmiotem, który go w jakiś sposób przeniósł była karta. Patrzył na kartę ze zdumieniem. Obraz na niej wydawał się jakby był żywy. Wszędzie panowała ciemność i widział archanioła, który krzyknał do Nathaniela na pożegnanie i jeszcze zanim karta zgasła zamienił się w cerbera. Nathaniel ma tą kartę do dzisiejszego dnia i traktuje ją jak jakiś amulet. Właśnie tak nasz upadły uciekł z miejsca, z którego nikt nie uciekł...

      Jego trans przerwało szlochanie Białoskrzydłej. Czemu płakała? Czyżby pocałunek nie był czymś dobrym? Czy zrobił coś nie tak?   W głowie miał jeden wielki mętlik po tym całym rozmyślaniu. Jednak kiedy powiedziała, że jest chora na miłość, dosłownie poraził go piorun. Nie wiedział co powiedzieć... Tyle niewiadomych. Poza tym nie tak dawno, przez miłość trafił do piekła, ale należało mu się. Złamał kodeks, zakochując się w człowieku. Jednak dla miłości był gotów zrobić wszystko. Białoskrzydła rozdrapała jego niedawno zabliźnioną ranę. Chciał usiąść i płakać razem z nią, lecz powstrzymał się.
- Białoskrzydła, ja... ja nie wiem co mam powiedzieć. To się dzieje tak szybko... Mówisz, że to choroba? Nie to nie choroba. To uczucie, dla którego warto żyć, moja droga. - Stać go było tylko na takie słowa. Czuł, że zaraz może eksplodować, albo z bólu, albo z radości.
- A teraz wybacz, pójdę po żarówkę i przy okazji zrobię nam herbaty. Myślę, że przyda nam się chwilka na odpoczynek. Wydaje mi się, że moja choroba się gdzieś schowała i nie ujawni się przez najbliższe kilka godzin. - Miał już wyjść z pokoju, lecz wpierw wziął swojego gościa na ręce i położył na łóżku.
- Odpocznij sobie i uspokój się. Ja zaraz przyjdę - Uśmiechnął się szepcąc do jej ucha. Użył swej mocy, aby brzmiało to troszkę jak kołysanka...

      Wyszedł z pokoju. Mimo, że jego mieszkanko było malutkie wydawało mu się, że idzie po tą żarówkę chyba z rok. W tym czasie miał w głowie te piękne słowa Białoskrzydłej. Ciągle sobie mówił "Chora na miłość". Z jednej strony był zadowolony i szczęśliwy. Jednak z tej drugiej strony zrobiło mu się strasznie głupio, że nie umiał nic takiego sensownego jej powiedzieć, a na dodatek zostawił ją samą w tym ciemnym pokoju. Jego serduszko zgięło się w pół. Nie guzdraj się tak! Leć do niej! W końcu nie jesteś sam... Był szczęśliwy, że jego głowa jeszcze nie eksplodowała. Serce biło jak szalone, jakby mogło to by pewnie uciekło...

       Doszedł do starej szafy, gdzie trzymał różne potrzebne mu przedmioty. Znalazł nową żarówkę. Poszedł do kuchni i wstawił wodę na herbaty. Nie musiał czekać na to długo. Spryciarz  znów użył mocy, a woda była gotowa. Wziął kubki z naparem i pognał do pokoju. Nie wiedział, czy jego gość śpi, czy nie dlatego się nie odzywał. Szedł prawie, że na paluszkach. Postawił na stole herbatę i wkręcił żarówkę. Zapalił światło. Zobaczył, że Białoskrzydła patrzy na niego. Te oczy były tak piękne, że sam nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Jeśli Cię obudziłem przepraszam najmocniej. Myślę, że jednak lepiej nie siedzieć w mroku, przynajmniej ja tego nie lubię. - Podszedł bliżej i podał jej kubek herbaty.
- Proszę bardzo, napij się, poczujesz się lepiej. Dziękuję Ci za to, że przybyłaś do mnie. Jednak kiedy ktoś cię odwiedza to nawet choroba szybciej mija. Kto wie co by ze mną się działo, gdybyś tutaj nie przyleciała. - Wciąż patrzył na nią. Czuł się jakby go zahipnotyzowała swą urodą... Spojrzał na jej skrzydełka, które były wielkie i lśniące. Niestety każde piórko drgało. Zrobiło mu się smutno. Nie ufa mi. Co jeszcze mam zrobić, aby mi zaufała? Przecież ja nie jestem zły. Wypił swą herbatę szybko i położył się obok niej.
- Nie martw się... Też zachorowałem na tą chorobę co ty. - Wyszeptał, uśmiechając się do niej i przymknął swe zmęczone oczka...

Obserwatorzy